Spokojne i mało turystyczne Chiang Saen znajdujące się na północy Tajlandii pokazałam w dwóch poprzednich postach, gdzie zwiedziłam zabytki miasta oraz spacerowałam wzdłuż Mekongu.
Teraz wybiorę się poza miasto. Będzie to: rejs po Mekongu, jezioro Chiang Saen oraz punkt widokowy Doi Sa Ngo. Atrakcje ułożyłam od według mnie najsłabszej do najciekawszej.
Rejs po Mekongu
Rejs w sumie fajny, tylko cena jakby nie adekwatna do tego co widzieliśmy. No więc ruszamy łodzią najpierw na drugą stronę rzeki.
Bez wizy i kontroli granicznej stajemy na ziemi Laosu. Przygotowano tam strefę wolnego handlu. Są stragany z pamiątkami, odzieżą, butami, torebkami, wódką z wężami w środku, elektroniką i tym podobnymi rzeczami. Są jeszcze bary, w tym KFC. Kupujących prawie wogóle, widać trafiliśmy na czas między wycieczkami.
Ponieważ nie bardzo lubię takie miejsca, więc zabawiliśmy tam krótko. Kupiłam tylko t-shirt wnukowi.
Idziemy na przystań i płyniemy do miejsca zwanego Golden Triangle, czyli zbiegu trzech granic tj. Tajlandii, Laosu i Birmy. Już z daleka widać górującego nad okolicą wielkiego złotego buddę. To punkt widokowy na Złoty Trójkąt i jednocześnie punkt każdej wycieczki zorganizowanej.
My podpływamy kawałek dalej – przed nami granice trzech krajów.
I to byłoby tyle – wracamy do Chiang Saen.
Jezioro Chiang Saen
Nad jezioro Chiang Saen jedziemy tuk-tukiem. To niedaleko, tylko 6 kilometrów. Kierowca zawozi nas w miejsce skąd widzę szlaban, a za nim kilka domków letniskowych. Po podejściu bliżej wyrasta przed nami pani z biletami – 50 THB/os. Ale właściwie to za co mam płacić? Za wstęp na teren tego tu „ośrodka”? Sytuacja trochę podniosła mi adrenalinę i przez moment chciałam się wycofać, ale ostatecznie zapłaciłam.
Najpierw idziemy na mini-molo. Wokół cisza i spokój, tylko w oddali ktoś wiosłuje.
Kawałek dalej widzimy kładkę na wodzie. Ma około 150 metrów. Chwilę zastanawiamy się czy wejście na nią jest bezpieczne. Jej stan określiłabym na kiepski. Jezioro jest tutaj dosyć płytkie więc idziemy.
Cienkie bambusowe deseczki uginają się pod nami, niektóre są połamane tak jak i poręcz. Stawiamy stopy w miejscach gdzie deseczki podbito całymi grubymi bambusami. Jezioro częściowo porasta gęsta wodna roślinność. Wokół ładne widoki na taflę wody i wzgórza. Tylko gdzieś z oddali dochodzą do nas odgłosy rozmowy.
Wracamy do tuk-tuka. Jedziemy w inne miejsce. Droga prowadzi wzdłuż jeziora. Mijamy wędkarza i panią na skuterze poganiającą bawoły.
Bawołów jest więcej, co kawałek spotykamy grupkę.
Zatrzymujemy się w miejscu gdzie jezioro porastają kępy trawy. To raj dla ptaków. Zresztą jezioro jest miejscem, gdzie przyjeżdżają ornitolodzy. Jesteśmy wczesnym popołudniem, to nienajlepsza pora na obserwacje, ale i tak widzę ich sporo. Co chwilę w powietrze wzbija się grupka ptaków. Tutaj jednak trzeba przyjechać z lepszym sprzętem fotograficznym, na moich zdjęciach ptaków nie widać.
Punkt widokowy Doi Sa Ngo
Doi Sa Ngo to punkt widokowy na wysokości 709 m, skąd roztacza się panorama między innymi na Złoty Trójkąt czyli styk trzech granic: Tajlandii, Birmy i Laosu. Zbocza góry częściowo przeznaczono na pola uprawne. Teren zamieszkuje plemię Akha pochodzące z Chin.
Wynajęty samochód z kierowcą dowozi nas do wioski, skąd do przejścia pozostaje 500 metrów.
Dalej idziemy trochę drogą gruntową, trochę ścieżką. Na samą górę jest możliwy wjazd terenówką lub skuterem.
Po dotarciu na szczyt pierwsze co widzimy to charakterystyczne chaty. Nasz kierowca mówi, że to hotel. W pierwszej chwili myślałam, że żartuje ale po bliższym przyjrzeniu rzeczywiście wyglądały jak do wynajęcia.
Turyści tutaj zaglądają, ale w trakcie naszej wizyty nikogo więcej nie było. Teren jest zadbany – wykoszona trawa, bar, wiata, toalety oraz kładka, taka jak na jeziorze Chiang Saen, lecz tutaj stanowi punkt widokowy. Kładka jest nowa, lecz ugina się podobnie jak na jeziorze – taki materiał. Powietrze nie jest zbyt przejrzyste, ale i tak dobrze widać okolicę.
Idziemy jeszcze do baru na kawę (35 THB). Na platformę wchodzi się boso i siada przodem w kierunku panoramy okolicy, nogi swobodnie dyndają w powietrzu. Siedzimy tak i wpatrujemy się w okolicę – my i nasz kierowca.
Wracając zatrzymujemy się na chwilę przy polach ryżowych.
Podróż po północnej Tajlandii z kilkudniowym pobytem w Bangkoku opisałam w Tajlandia bez słoni, tygrysów i długich szyi.
Inne miejsca które odwiedziłam zobacz na mapie.
.