Na Kretę wybraliśmy się w czwórkę: ja, mąż, wnuk i jego mama.
Wylot z lotniska Katowice-Pyrzowice do Chani.
Wnuczek pierwszy raz leci samolotem. Ma miejsce przy oknie więc z zachwytem wszystko obserwuje. .
Na lotnisku w Chani czeka na nas przedstawiciel wypożyczalni Autoway Polska, gdzie wcześniej zarezerwowałam samochód.
Jedziemy do Kissamos – tam spędzimy najbliższy tydzień. Ośrodek wczasowy położony jest na samym morzem, na końcu miejscowości. Mamy ciszę, spokój, plażę, bar na plaży z niedrogim jedzeniem i niewielki plac zabaw. To bardzo dobre miejsce na wypoczynek, może ciut gorsze na morskie kąpiele. Woda jest dosyć chłodna i ma krótki odcinek płytkiej wody. Ale widoki wokoło całkiem ładne.
W centrum miejscowości wybudowano nadmorską promenadę, można też pospacerować przyjemnymi uliczkami.
Następnego dnia jedziemy zwiedzić Chanię – jedną z największych miejscowości na Krecie. Chania ma bogatą historię sięgającą IV tysiąclecia p.n.e. kiedy znajdowała się tutaj osada minojska. Obecne miasto zostało założone przez Wenecjan, po których pozostały zabytki, oraz charakterystyczna wenecka zabudowa.
Dla Fabianka ciekawszy od zabytków jest miejscowy kociak.
Wybraliśmy się także statkiem do Laguny Balos. Z dojazdem do portu nie było problemu, ponieważ znajdował się 3 km od naszego hotelu.
Wsiedliśmy na duży statek, na którym było baaaardzo dużo ludzi.
Najpierw zatrzymaliśmy się na wyspie Gramvousa. Problemem było zejście na ląd takiej masy ludzi. Kiedy my po pół-godzinnym oczekiwaniu wciąż tkwiliśmy na statki, pierwsi byli już na szczycie góry. Na poniższym zdjęciu widać sznureczek ludzi ciągnący się na szczyt góry.
W końcu udało się postawić nogi na lądzie. Pozostało nam pooglądać widoki z dołu (też ładne) i pospacerować po plaży.
Po około 2-godzinnej przerwie połynęliśmy na Balos. Aby dostać się ze statku do laguny, należało przejść po wielkich kamieniach a miejscami kładkach. Trwało to bardzo wolno a niektórym sprawiało sporo trudności. Kiedy już pokonaliśmy głazy, można było cieszyć się widokami i różnymi odcieniami wody. A ile frajdy było w bieganiu po płyciutkiej lagunie.
Moja rada: unikajcie dużych statków, lepiej popłynąć mniejszym – będzie spokojniej i szybciej zejdziecie na ląd.
Wybraliśmy się także na jedną z bardziej znanych plaż na Krecie – na plażę Falasarna. Jest długa i piaszczysta. Można zjechać do niej w kilku miejscach. My dojechaliśmy do końca drogi asfaltowej. Miejsce okazało się całkiem fajne.
Zbyt dużej płycizny dla dziecka nie było, ale fragment morza otoczony kamieniami tworzył spokojną zatoczkę. Na miejscu znajdowały się płatne leżaki. Woda w morzu byla znacznie cieplejsza i spokojniejsza niż w Kissamos. Wiatr słabszy no i cieplutki, a właściwie gorący piasek. Dla dzieciaka to raj na ziemi. Po kilku dniach wróciliśmy ponownie nad „naszą” zatoczkę. Tym razem mama Fabianka kupiła wielkiego dmuchanego łabędzia. Tak się spodobał dzieciom na plaży, że założyła „krótkoterminowe przedszkole”.
Po kąpieli trzeba coś zjeść. Na plaży znajduje się bar z bardzo smacznym i niedrogim jedzeniem. A w takim otoczeniu to już wogóle sama przyjemność.
Tydzień szybko minął. Jeszcze tylko popatrzeń na nocne niebo, a rano wczesna pobudka i powrót do domu.
Inne miejsca które odwiedziłam zobacz na mapie.
.