Kolejny wpis z cyklu „Podróże we wspomnieniach – „. Tym razem wybierzemy się na Bałkany.
Bałkany
Bałkany są regionem europejskim obejmującym kilka krajów leżących na Półwyspie Bałkańskim. Niektóre kraje tylko w części zaliczane są do Bałkanów jak np. Chorwacja czy Rumunia. Ja nie będę aż tak drobiazgowa, ponieważ w tym wypadku nie ma to żadnego znaczenia.
Chorwacja
Pierwszym odwiedzonym bałkańskim krajem była Chorwacja. Wtedy, w końcu lat ’90-tych pojechaliśmy na Istrię i wyspę Krk, oczywiście z własnym namiotem. W tamtym czasie sytuacja w Serbii, Bośni, Hercegowinie, Czarnogórze nie była jeszcze ustabilizowana. Zatrzymaliśmy się na Campingu Porton Biondi w Rovinji, ze świetnym widokiem na zabytkową część miasteczka. Nie wiem czy to kwestia pierwszego wrażenia ale uważam Rovinij za najładniejszą miejscowość w Chorwacji.
Do Chorwacji wracaliśmy jeszcze kilka razy, zwiedzając kolejne fragmenty wybrzeża aż po Dubrownik, m.in. Zadar, Senji, Szybenik, Trogir, Split, Omiś, kilka wysp, Plitwickie Jeziora, Park Narodowy Krka.
Najbardziej pamiętnym wyjazdem był ten w okolice Dubrownika w 2003 r., a to za sprawą przejazdu przez Bośnię i Hercegowinę. Po Bośni i Hercegowinie można było się już swobodnie przemieszczać, choć widzieliśmy wiele śladów po wojnie. Niezapomniany był odcinek drogi kiedy w Sarajewie zamiast jechać na Mostar skręciliśmy w stronę miasta Foća, chcąc wyjechać prosto na Dubrownik. W efekcie do Dubrownika dojechaliśmy następnego dnia, ponieważ wybrana trasa miała gruntową nawierzchnię na około 30 kilometrach. Na mapie droga wyglądała zupełnie zwyczajnie.
Ze względu na krętą, górską trasę postanowiliśmy przespać się w samochodach i o świcie ruszyć dalej. Rano, po niedługiej jeździe zatrzymaliśmy się w widokowym miejscu. W dole roztaczała się piękna panorama na morze i Dubrownik. Ktoś z nas spojrzał pod nogi – było tam mnóstwo łusek po nabojach.
Macedonia, Albania i Czarnogóra
Te trzy kraje odwiedziliśmy w 2007 roku w trakcie jednej podróży. Najpierw przez Serbie dojechaliśmy do stolicy Macedonii, Skopie. Na dłużej zatrzymaliśmy się w miejscowości Ochryda (wiem, brzmi okropnie), zwiedzając także okolicę.
Zupełnie przypadkowo w mieście trafiliśmy na festiwal młodzieżowych zespołów folklorystycznych. Była też grupa z Polski.
Macedończycy okazali się bardzo sympatycznymi ludźmi. Widząc polską rejestrację często nas zagadywali, niektórzy wspominali pobyt w Polsce, polskich znajomych. Ale najmilej wspominamy gospodarza, u którego wynajmowaliśmy pokój. Starszy pan codziennie rano w holu pił kawę i czytał gazetę. Był dostępny dla gości, pogadał, doradził. Jednego dnia wybraliśmy się razem na całodzienną wycieczkę. Uzgodniliśmy kilka miejsc, ale nasz gospodarz mówił, że jeszcze zatrzymamy się przy małej cerkwi. Nie bardzo rozumieliśmy o co chodzi. Okazało się, że jest fundatorem miniatury cerkwi ustawionej przy drodze do Parku Narodowego Galiczica, powyżej miejscowości Trpejca. Obok jest punkt widokowy, a samo miejsce na mapie google oznaczono St. George. Miniatura cerkwi powinna tam być nadal.
Z Macedonii pojechaliśmy do Albanii. Kraj niedawno otworzył się na turystów, ale wszyscy straszyli dziurami w nawierzchni wielkości kraterów. Plan na Albanię był mało ambitny. Dojechać do Durres nad Adriatykiem, a następnie do Czarnogóry. Po przekroczeniu granicy kierowaliśmy się w stronę Tirany, choć tak naprawdę innych możliwości było niewiele. Droga była całkiem dobra, a ruch niewielki.
Dopiero po wjechaniu do stolicy doświadczyliśmy tego co nazywa się chaos. Szeroką drogą jechała cała masa samochodów bez ładu i składu a między nimi chodzili piesi. Nie było żadnych tablic kierunkowych. Z tłumem aut dotarliśmy w okolice dworca kolejowego, gdzie skończył się asfalt, a zaczęły pokaźne dziury. W końcu wyjechaliśmy w kierunku Durres, najważniejszego portowego miasta Albanii. Zatrzymaliśmy się w hotelu na południe od centrum. Ten odcinek wybrzeża był wtedy wielkim placem budowy. Hotele powstawały w dwóch, trzech rzędach bardzo blisko siebie. Nie wiem jak to wygląda obecnie, ale w takiej ciasnocie nie wyobrażam sobie wypoczynku.
Do Tirany wróciliśmy dwa dni później pociągiem z Durres. Pociągiem dziurawym jak sito od kul. W okolicy obskurnego dworca autobusowo-kolejowego paliły się ogniska. Po co? -nie wiem. W pobliżu było kilka straganów z warzywami w otoczeniu ogromnych stert śmieci. Po przejściu gruntowego, dziurawego placu i ulicy, w tumanie kurzu wyszliśmy na wyremontowaną ulicę. Idąc w stronę centralnego placu było już lepiej.
Jadąc w kierunku Czarnogóry ponownie trafiliśmy na drogę bez asfaltu, lecz tym razem z powodu jej przebudowy. Po dość ponurych wrażeniach z Albanii, Czarnogóra wydała nam się jak z innego świata, pełna kolorów. Budwa i Zatoka Kotorska na zawsze pozostały w pamięci.
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Psalm 23,4)