Bangkok
Drugi dzień w Bangkoku. Myślałam że będzie problem ze wstawaniem, ale nie, o 8.00 jestem na nogach. Najpierw idziemy na śniadanie, które różni się od podawanego w Europie głównie tym, że takie dania na ciepło to my jemy na obiad np. ryż, makaron, mięsa, ryby, duszone jarzyny. Oczywiście są też egzotyczne dla nas owoce.
Wychodzimy na ulicę, nie pada. Pora pierwszy raz w dalekiej Azji samodzielnie zmierzyć się z ich komunikacją.

Jak utargowałam cenę przejazdu tuk-tukiem
Na początek chcę zwiedzić pałac Vimanmek ale jakoś tam trzeba dojechać. Najlepszy byłby tuk-tuk i koniecznie należy się targować (tak wszędzie piszą). A ja nie potrafię i bardzo mnie to stresuje. W pobliżu stoi kilka pojazdów. Podchodzę do pierwszego chce 200 batów, po chwili obniża do 150. Za drogo, idę do następnego – podobnie. Z trzecim uzgodniłam cenę 100 batów i tak już zostało. Wszystkie późniejsze przejazdy były w tej cenie (z jednym wyjątkiem). O niższej kwocie w ogóle nie chcieli ze mną rozmawiać.
Pierwszy raz jadę tuk-tukiem (nie, drugi, wczoraj jechałam ale króciutko). Nazwa tuk-tuk pochodzi od dźwięku pracy silnika, ale ja mam inne skojarzenia. Powiedziałabym, że to raczej pierdzi.

A oto i pałac Vimanmek
Pałac Vimanmek pochodzi z przełomu XIX/XX wieku. Obiekt ma 80 pokoi i jest największym na świecie budynkiem z drzewa tekowego. W środku nie wolno robić zdjęć, a plecak i buty trzeba zostawić w szatni. Do pałacu wchodzimy boso lub w skarpetach oczywiście swoich. Przechodzę przez kolejne pokoje w których zgromadzono przedmioty użytkowe i osobiste mieszkańców. Pokoje sprawiają przyjemne wrażenie, jest wiele okien i ażurowych zdobień, a zawieszone w nich lekkie zasłony falują poruszane delikatnym wiatrem.


Wat Benchamabophit
Następnie zwiedzamy Wat Benchamabophit zwany Marmurową Świątynią ponieważ ściany wyłożono marmurem. W efekcie czego budynek uchodzi za jeden z najlepszych przykładów architektury sakralnej w Tajlandii. Zadbano również o otoczenie świątyni w postaci zadbanego ogrodu.



Ulice i rzeka Bangkoku
Na ulicach zadziwia mnie fantazja tamtejszych elektryków. Oto jeden z przykładów.

Wieczorem płyniemy tramwajem wodnym do dzielnicy nowoczesnych budynków i do Dzielnicy Chińskiej. Taki sposób przemieszczania się jest praktyczny (nie ma korków) i tani, tym bardziej, że większość atrakcji znajduje się blisko rzeki. Należy wsiadać do tych z pomarańczowymi chorągiewkami a bilety kupować na łodzi u konduktorki lub czasem przed wejściem.





Ajutthaja

Jeden dzień przeznaczamy na wycieczkę do odległego o około 80 km miasta Ajutthaja. Jedziemy pociągiem trzeciej klasy, który sam w sobie jest atrakcją.

Ajutthaja to dawna stolica Tajlandii. W okresie świetności mieszkało tu ponad milion osób. Obecnie pozostałości dawnego miasta porozrzucane są na znacznej powierzchni więc konieczny jest jakiś pojazd. Niektórzy wypożyczają rowery – pomysł niezły ale w naszym przypadku w tym klimacie kiepsko to widzę. Wynajmujemy tuk-tuka, który oczywiście sam się znalazł jak tylko wysiedliśmy z pociągu.





Zachwycają mnie takie budowle. Kiedyś dziesiątki tysięcy ludzi krzątało się wśród tych świątyń. Jakież wielkie było to miasto – milion osób w XVII w.!
Czy ktoś wie ile liczyło w tym czasie największe miasto Polski albo Europy?



Na dworcu „niespodzianka” – planowany pociąg nie przyjechał, następny będzie za 1,5 godziny.

Opowiem jeszcze taką sytuację. Siedzimy w poczekalni dworca kolejowego wraz z innymi podróżnymi, kiedy nagle głośniki zaczynają trzeszczeć, charczeć i po chwili słyszymy melodię. Wszyscy stają na baczność więc my także. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że mają w zwyczaju nadawanie hymnu w miejscach publicznych dwa razy w ciągu dnia, o 8.00 i 18.00. Tak więc mieliśmy okazję wysłuchać miejscowego hymnu.
.