Wpis z cyklu „Podróże we wspomnieniach”. Odwiedzimy najbardziej górzysty kraj Europy czyli Szwajcarię.
Szwajcarię odwiedziliśmy nie aż tak dawno, bo w 2014 roku. Długo omijałam ten kraj ze względu na wysokie koszty pobytu. W końcu jednak wybraliśmy się w maju, wynajmując niedrogi mobil home w Interlaken za pośrednictwem Vacansoleil. Z pogodą bywało różnie, zbyt ciepło też nie było, ale w zamian wszystko wiosennie rozkwitało.
Zakupiłam 8-dniowy bilet Swiss Pass uprawniający do darmowego korzystania z pociągów, autobusów, promów, komunikacji miejskiej, kolejek zębatych i linowych (darmo lub ze zniżką) oraz bezpłatnych wstępów do wielu muzeów. Brzmi dobrze, ale niestety bilet jest bardzo drogi. Nie pamiętam dokładnej ceny, ale dla dwóch osób (2 klasa) kosztował ponad 2 tys. zł. Bilet traktowałam raczej w kategoriach ułatwienia zwiedzania, nie oszczędności. Odwiedzając różne miejsca robiliśmy pętle np. statkiem do jakiegoś punktu, zwiedzanie, dalej autobusem i powrót pociągiem lub wjazd kolejką na górę, zejście szlakiem w innym miejscu, powrót autobusem. W przypadku korzystania z własnego samochodu musielibyśmy zawsze wracać na parking.
Interlaken jest atrakcyjnie położony między dwoma jeziorami, warto przejść się po samym mieście a także wzdłuż rzeki Aare, która przepływa przez miasto łącząc oba jeziora.
Rzeka Aare w swoim wcześniejszym biegu tworzy malowniczy wąwóz Aare. Wysiadamy na przystanku blisko miejscowości Meiringen, przechodzimy wąwóz i po wyjściu z niego szukamy drzwi w skalnej ścianie prowadzące na przystanek kolejowy znajdujący się w tunelu. Ciekawe rozwiązanie.
Zwiedziliśmy też stolicę Szwajcarii Berno a także Lucernę oraz kilka małych miasteczek m. in. Thun.
Widzieliśmy kilka imponujących wodospadów jak ten w Lauterbrunner czy Reichenbach.
Wybraliśmy się też na przełęcz Jungfraujoch. To chyba najdroższa, a na pewno najwyżej poprowadzona kolejka w Europie i tu niestety nasz bilet Swiss Pass nie działał. Wycieczkę rozpoczęliśmy w Interlaken z poziomu 570 m n.p.m. przesiadając się w Grindelwald i w Kleine Scheidegg. Po drodze podziwialiśmy wspaniałe widoki. Od Kleine Scheidegg trasa kolejki przebiega w 10 kilometrowym tunelu, więc widoków brak. No może w miejscu, gdzie kolejka zatrzymuje się na 5 minut. Tłum wylewa się z wagoników i rozpoczyna wyścig do dziury w skale. Kto bliżej, zobaczy więcej.
Podróż kończymy na przystanku Jungfraujoch na wysokości 3454 m. Chwilę po wyjściu z kolejki odczuwamy zawroty głowy i dziwne osłabienie. Zbyt duża różnica wysokości, w ciągu około 3 godzin wznieśliśmy się o 2880 metrów. Siadamy, pijemy wodę, coca-colę i po 15 minutach odzyskujemy siły. Wychodząc na zewnątrz znajdziemy się w krainie śniegu z widokiem na lodowiec Aletsch.
Wewnątrz wchodzimy do lodowego pałacu.
Oprócz niewątpliwych widoków, będzie też tłum ludzi, ruchomy chodnik, sklep z zegarkami i inne „atrakcje” wzbudzające mieszane uczucia.
Zrobiliśmy też bardzo fajną pętlę w dolinie Lauterbrunnen, choć w tym dniu pogoda nie rozpieszczała a przelotny deszcz i mgły ograniczały widoczność. Pociągiem i kolejkami zębatymi dojechaliśmy do Murren, gdzie w ciepełku i z widokiem na zamglone góry zajadaliśmy się serowym fondue.
Następnie kolejkami linowymi dotarliśmy do Stechelberg. Tutaj zobaczyliśmy obficie kwitnące łąki i szczęśliwe szwajcarskie krowy.
Dalej autobusem w okolice wodospadu Trümmelbach, podziwianie tegoż wodospadu i powrót do Interlaken.
Szwajcaria to niewątpliwie piękny kraj, choć widziałam tylko jego fragment. Na pewno jestem też pod wrażeniem precyzji funkcjonowania transportu publicznego, kolejek, punktualności i jego zsynchronizowania w miejscach przesiadkowych.
.