Filipiny. Pada deszcz kiedy samolot podchodzi do lądowania w Tagbilaran na wyspie Bohol. Już wyraźnie widzę skutery na drodze, kiedy nagle zaczynamy wznosimy się do góry. Nie wiem co było tego przyczyną, że pilot zrezygnował z lądowania. Pogoda? Robimy jedno, drugie kółko nad wyspami. Jest lekko stresująco. Lądujemy za drugim podejściem.
Lotnisko na Bohol
Lotnisko jest malutkie. Przyzwyczajeni do przestrzeni naszych lokalnych lotnisk, tutaj wydaje się być ciasno. Pas startowy, obok kawałek wykoszonej traw a tuż za ogrodzeniem budynki.
Obsługa lotniska podjeżdża ze schodami.
Pomieszczenie przylotów jest tak małe, że trudno swobodnie zmieścić się wszystkim pasażerom. Dobrze, że niektórzy wychodzą od razu z drugiej strony.
Przy wejściu do budynku każdy pasażer dostaje po paczuszce chipsów. Nie wiem czy to normalna praktyka, czy dzisiaj tak wyjątkowo. W środku jest jedna krótka taśma przy której tłoczą się ludziska i Krzyś w oczekiwaniu na walizki. Filipińczycy zdejmują z taśmy jakieś kartony i inne pakunki.
Wychodzimy na zewnątrz. Jest uśmiechnięty Pan z naszym nazwiskiem wysłany przez hotel, w którym mamy rezerwację. Przez tydzień będziemy mieszkać w miejscowości Alona na małej wysepce Panglao połączonej mostami z wyspą Bohol. Mamy do przejechania ok. 22 km. Po drodze widzimy wiele chatek, które stoją chyba tylko z przyzwyczajenia. Widać też nowe ładne budynki.
Nocleg
Ok. 16.00 jesteśmy na miejscu. Ośrodek wczasowy jest nieduży. Każdy pokój ma taras i bezpośrednie wyjście do zadbanego ogrodu. My zajmujemy pokój na parterze.
Nocne przejście na plażę
Po krótkim odpoczynku i rozpakowaniu się chcemy przejść się na plażę. W międzyczasie około 17.30 zrobiło się ciemno. Wiem, że jesteśmy jakieś 400 m od morza.
Pytam w recepcji w którym kierunku mamy iść. Pani coś tam opowiada w końcu wskazuje kierunek i daje nam latarkę. Po co latarka? Pani wiedziała co robi. Większość drogi pokonujemy w zupełnych ciemnościach.
Najpierw jest betonowy odcinek, później droga zmienia się w gruntową, z której wystają kamienie i korzenie. Czasem mija nas skuter, czasem my mijamy psy (spokojne), ktoś pali ognisko, gdzieś gra muzyka. Dopiero kiedy udało nam się znaleźć zejście ze skarpy na plażę pojawiają się pierwsze oświetlone restauracje. Jest gorąco i parno, ocean nie daje ochłody. Po krótkiej chwili wracamy do hotelu, zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki.
Plaża i okolica
Nasz zegar biologiczny dopiero zaczyna się przestawiać i następnego dnia budzimy się ok. 10.00. Siedem godzin różnicy czasu, w Polsce jest trzecia w nocy. Dziś dzień relaksu. Po śniadaniu idziemy nad morze tą samą drogą co wczoraj po ciemku. Dopiero teraz widzimy co mijaliśmy. Najpierw krótki odcinek głównej drogi, potem wąska betonowa.
Potem odcinek betonowych pasów.
Przywykłam, że za Krzyśkiem chodzi większość psów i czasem kotów ale żeby koza też …
Alona to kurort. Sporo hoteli, restauracji, lokalnych biur podróży. Oferty głównie nastawione na nurkowanie. Nie umiem pływać więc nurkowania nie będzie. Na wodzie mnóstwo łodzi, pewnie w popularnych miejscach na morzu też jest taki tłok.
Trochę siedzimy na plaży, trochę idziemy „deptakiem” wzdłuż szeregu restauracji. Deptak to zbyt szumne słowo. Kojarzy się z równym chodnikiem a tutaj idziemy po ubitym piachu, betonie, korzeniach ciągle patrząc pod nogi aby o coś nie zwadzić.
Każda restauracja według własnego widzi mi się coś tam „ulepszała”. I tak na różnych wysokościach i szerokościach mamy wylewkę betonową, schodek, krawężnik, piach. Po kilku dniach przyzwyczailiśmy się do tego toru przeszkód.
Zaczęło padać więc robimy przerwę na obiad.
Po południu idziemy do pań masażystek. Leżymy na ustawionych na plaży łóżkach, kilka kroków od szumiącego oceanu. Mnie masuje Kristi (czy jakoś tak), pani w średnim wieku.
Do hotelu wracamy drogą. Najpierw jest wąska ulica łącząca plaże z główną drogą. Przy niej również są restauracje, sklepiki i duży ruch wszystkiego co ma koła.
Po drodze kupuję bułeczki, różne rodzaje, z nadzieniami którego nie potrafię nazwać. Dobre. Mało słodkie, takie w sam raz. I jeszcze wyśmienite mango..
Zmierzamy w kierunku naszego hotelu. Co kawałek zagadują nas kierowcy trycykli czyli motoru z boczną przyczepką. Ale dzisiaj nie chcemy nigdzie jechać. Umawiamy się z jednym z nich na jutro na objazd wyspy Panglao.
Wychodzimy na główną drogę biegnącą przez Alona. Jest spory ruch. Przyglądamy się miejscowości. Obok zadbanych hoteli i restauracji jakieś lokalne sklepiki i punkty usługowe.
Po drodze przechodzimy obok kościoła. Nazwałam go „kościołem bez ścian”, ponieważ w dużych otworach były tylko kraty. Taka lekka, przewiewna konstrukcja.
Spotkane po drodze dzieci i zakupione pieczywo.
Panglao to mała wyspa. Zwiedziliśmy miejsca gdzie trafiają wszyscy turyści, a także takie gdzie zagląda niewielu.
Jeśli wpis Cię zainteresował, może zajrzysz do pozostałych dotyczących tej podróży:
- Podróż do Hong Kongu i na Filipiny
- Filipiny: pierwsze wrażenia
- Filipiny: objazd wyspy Panglao
- Bohol
- Filipiny: co jeszcze robiliśmy na Panglao
- Hong Kong: centrum, The Peak i ruchome schody
- Makau
- Hong Kong: ogród Nan Lian i klasztor Chi Lin Nunnery
- Hong Kong: Szlak Smoczego Grzbietu
Inne miejsca które odwiedziłam zobacz na mapie.
.