Wpis z cyklu „Podróże we wspomnieniach – „. Pojedziemy do Grecji odwiedzając głównie mniej znane miejsca.
Grecja
Pierwszy raz do Grecji wybraliśmy się w 2001 roku w lipcu, oczywiście z własnym namiotem. W tym czasie właściwie nie było możliwości dotrzeć do Grecji drogą lądową. O ile przejazd przez Serbię był możliwy, to na drodze stała Macedonia. Tranzyt przez ten kraj to około 180 km, lecz procedury wjazdowe praktycznie wykluczały ruch turystyczny. Jedyna sensowna trasa prowadziła przez Włochy i dalej promem do Grecji. Statki wypływały z kilku miast, my płynęliśmy z Ankony do Patras na Peloponezie. Rejs trwał około 20 godzin, zawijając po drodze do portu w mieście Igumenitsa, w północnej części Grecji.
To była piękna podróż, pełna nowych wrażeń, krajobrazów i klimatów nie-turystycznej Grecji. W tym czasie na Peloponezie, poza kilkoma miejscami, głównie starożytnymi miastami jak Korynt, Epidauros, Olimpia i jeszcze kilkoma innymi, pojawiało się niewielu turystów.
Na obecną chwilę, po wybudowaniu na Peloponezie autostrady widać sporo zmian i większy ruch. Ale nadal są tam miejsca trochę zapomniane przez świat (i bardzo dobrze) o czym miałam okazję przekonać się w 2019 roku przemierzając boczne drogi Peloponezu. Ponieważ wyjazd odbył się w maju, zobaczyłam nieprawdopodobnie ukwiecone tereny, które pozostają suche przez większą część roku.
Ale wracajmy do pierwszej podróży. Po zejściu ze statku pojechaliśmy na pierwsze nasze miejsce noclegowe, do pobliskiego Diakopto. Stamtąd wybraliśmy się kolejką wąskotorową do Kalawrity, podziwiając po drodze widoki na skalisty wąwóz.
Oczywiście zaglądaliśmy też do tych znanych miejsc takich jak Mistra, Mykeny, Epidauros czy rzadziej odwiedzanego wąwózu Lousios.
Jednak najbardziej w pamięci zapadł półwysep Mani.
Prawie bezludny z rozpadającymi się domami-wieżami i górami pozbawionymi roślinności. Gdzieniegdzie mignęła staruszka w czerni. A w Vathii skrzypiały uszkodzone drzwi i okna a my zaglądaliśmy do opuszczonych domów. Klimat trochę jak z filmów grozy. Inne Mani zobaczyłam podczas pobytu w ubiegłym roku. Bardziej zaludnione, już trochę wyremontowane, a przede wszystkim pokryte wiosennym kwieciem – byliśmy w maju.
Drugi raz do Grecji zawitałam dziesięć lat później. To też była podróż własnym samochodem, tym razem już przez Macedonię i bez namiotu.
Korzystaliśmy z noclegów w pensjonatach, a nasza trasa wiodła do Meteorów, następnie na zachodnie wybrzeże do Pargi i dalej do Zagori czyli górzystego rejonu blisko Albanii. Ten wyjazd, który odbył się na przełomie maja i czerwca, także pozostał niezapomniany.
Oprócz bardzo popularnych Meteorów i dość tłocznej Pargi, wszystkie pozostałe miejsca zwiedzaliśmy sami lub w towarzystwie nielicznych turystów. Wymienię kilka mniej znanych.
Niedaleko Meteorów jest miejsce zwane Mpoucharia. Początkowo nie mogliśmy go znaleźć, więc zapytany w pobliskiej wiosce nastolatek, wsiadł na rower i eskortował nas do właściwego zjazdu. W samotności przemierzaliśmy drewniane kładki wśród ciekawych formacji geologicznych.
W pobliżu Pargi płynie rzeka Acheron o ciekawym mlecznym zabarwieniu.
Natomiast w Zagorii ujęły nas widoki górskie i kamienne wioski. Chyba najbardziej znanym miejscem w tym regionie jest punkt widokowy na Wąwóz Vikos w miejscu zwanym Oxia.
Do wąwozu zeszliśmy z wioski Vitsa lecz go nie przeszliśmy. W dole był ciekawy kamienny most.
Takie mosty są charakterystyczne dla tego rejonu i w trakcie podróży obejrzeliśmy jeszcze kilka z nich. Niektóre są położone blisko dróg asfaltowych i nie potrzeba żadnego wysiłku aby je zobaczyć.
Kilka lat później polecieliśmy na Kretę i wypożyczonym samochodem zwiedziliśmy zachodnią część wyspy.
Były jeszcze inne wyjazdy jak wspomniana ubiegłoroczna podróż na Peloponez, powrót na Kretę tym razem z wnukiem a także na trzy wyspy archipelagu Cyklad: Santorini, Paros i Serifos. Ale o tych podróżach można już poczytać na blogu.
Pan podtrzymuje wszystkich, którzy padają, i podnosi wszystkich zgnębionych (Psalm 145,15)