Chiang Saen swoją promenadę nad Mekongiem ma. Nie jest zbyt piękna, ale jest. Chodzimy nią codziennie, ponieważ nasz pensjonat znajduje się na jej początku (lub końcu).
Wychodząc z pensjonatu, po drugiej stronie ulicy znajduje się samoobsługowa stacja benzynowa. Chyba tylko dla skuterów. Nie widziałam aby tankował tam samochód. Zresztą niedaleko jest „normalna” stacja benzynowa. To właśnie przy niej rozpoczyna się nadrzeczny bulwar.
Wzdłuż rzeki chodzimy chodnikiem przy ulicy lub bulwarem usytuowanym nieco poniżej.
Całość zacieniona drzewami, miejscami zwracają uwagę kwitnące krzewy.
Przeciwległy brzeg Mekongu to już Laos.
Rano i w południe spotykamy niewiele osób. Brzeg rzeki wyregulowano i umocniono kamieniami co nie dodaje jej uroku, ale widocznie była taka potrzeba. Co pewien odcinek do samej rzeki można zejść schodami. Przy niektórych cumują łodzie. Ta z niebieskim dachem z daleka wyglądała nieźle, z bliska znacznie gorzej. Jakby dawno nie używana.
Następne schody i kurza rodzinka, a na rzece… raczej nie łódź.
Mekongiem przepływają większe i mniejsze łodzie. Niektóre zmierzają w kierunku przeciwległego brzegu, inne płyną dalej znikając za zakolem rzeki.
Bliżej centrum mijamy murowane i drewniane wiaty z ławkami. Można w nich odpocząć, schronić się przed słońcem lub deszczem, popatrzeń na Mekong albo ruch uliczny. Niektórzy wykorzystywali je aby uciąć sobie drzemkę.
W samym centrum chodnik się rozszerza, stając się niewielkim placem.
Następnego dnia po naszym przyjeździe rozstawiły się na nim karuzele i inne atrakcje dla dzieci. W dzień chętnych nie było, dopiero wieczorem zrobił się ruch. Po dwóch dniach karuzele zniknęły.
W centrum znajduje się bardzo szerokie zejście do rzeki. Przy schodach cumują małe łodzie przewożące towary lub turystów (raz popłynęliśmy).
Właśnie jeden z mężczyzn znosi paczki do łodzi, kilka razy w górę i w dół.
Mijamy centrum. Tutaj nie ma już dwupoziomowej promenady, tylko dosyć szeroki chodnik.
Poniżej cumują duże barki towarowe, a kawałek dalej część chodnika przeznaczono na plac zabaw dla dzieci oraz siłownię. U nas w kraju rozwiązanie niemożliwe ze względu na bezpieczeństwo dzieci – plac zabaw przy samej jezdni, nie ogrodzony. Co prawda dzieci tam nie widziałam, ale zjeżdżanie w kierunku jezdni to raczej kiepski pomysł.
Spotkaliśmy jeszcze inne wykorzystanie ławek w drewnianej wiacie – do suszenia naczyń i sztućców z pobliskiego baru.
Jednak prawdziwe ucztowanie zaczyna się dopiero po zmroku. Około 15.00 na promenadę przyjeżdżają kuchnie uliczne.
Właściciele parkują na poboczu jezdni i niespiesznie wypakowują wcześniej przygotowane produkty. Uruchamiają grille. Na nich opiekane są ryby i mięsa. Zupy przyjeżdżają już ugotowane (takie widziałam, choć nie wiem czy wszystkie). Ciepło potraw utrzymywane jest płomieniem z butli gazowych.
Inni członkowie rodzinnego biznesu rozwieszają girlandy żarówek. Na chodniku rozkładają dywany, na nich niskie stoliczki a do siedzenia płaskie poduszki. Jeszcze obrus, menu, butelka wody i już. Mobilne restauracje są gotowe na przyjęcie gości tuż przed spektaklem zachodzącego słońca. Choć tak naprawdę słońce nie zachodzi nad Mekongiem tylko po drugiej stronie ulicy, to jednak niebo przybiera różowo-pomarańczowe barwy.
O 18.00 jest już ciemno. To czas kiedy na bulwarze jest najwięcej osób.
Oddalamy się od romantycznych restauracji spoglądając na mieniące się barwami niebo i przepływające łodzie. Jeszcze chwila i Mekong pomału pójdzie spać.
W bliskiej okolicy Chiang Saen także można zobaczyć kilka ciekawych miejsc.
Podróż po północnej Tajlandii z kilkudniowym pobytem w Bangkoku opisałam w Tajlandia bez słoni, tygrysów i długich szyi.
Inne miejsca które odwiedziłam zobacz na mapie.
.