Tajlandia kilkukrotnie przeze mnie odwiedzona więc troszkę poznana, troszkę „oswojona”. To popularny kierunek wśród rodaków na wczasy oraz na długie pobyty. W mediach społecznościowych, na blogach, można znaleźć wiele przydatnych i aktualnych informacji i nie mnie równać się z takimi znawcami. Ale postanowiłam podzielić się takimi „drobiazgami” które wpisane są w każdą podróż.
W treści wpisu m.in.:
- nocleg w hotelu kapsułowym
- Tajlandia na bosaka
- jak przejść przez ulicę
- crazy driver
W tekście znalazły się przeróżne, luźne tematy dotyczące drobnych zdarzeń, transportu, jedzenia, zaobserwowanych sytuacji i jeszcze kilka innych. Nie wspomniałam o nich w poprzednich wpisach więc pomyślałam, że zbiorę je tu razem. Sama nie wiem, może będą interesujące.
W trakcie mojego pobytu (styczeń 2024 r.) przelicznik batów tajlandzkich na polskie złotówki wynosił: 1 bat = 0,11 zł;
Jak nocowałam w hotelu kapsułowym
Chyba każdy słyszał co to takiego hotel kapsułowy. Dla mniej zorientowanych wyjaśniam, że całą powierzchnię kapsuły wypełnia materac. Kapsuła wewnątrz ma około 1 metra wysokości.
W hotelu kapsułowym nocowałam na międzynarodowym lotnisku w Bangkoku. Taki wybór był związany z porannym (o 6:30) lotem powrotnym do kraju. Będąc sama w podróży wydało mi się to lepszym rozwiązaniem niż drzemanie na ławce.
Kapsuła miała wygodny, szeroki materac. Wyposażona była w gniazdka USB, bezpłatne Wi-Fi i butelkę wody. Na zewnątrz znajdowały się szafki przypisane do każdej kapsuły, przeznaczone na większy bagaż. Szafkę i kapsułę otwierało się kodem nadanym z pomocą pani recepcjonistki. Niedogodnością był brak w pobliżu łazienki, najbliższa znajdowała się piętro wyżej co wiązało się z kilkuminutowym spacerem. Mimo to uważam, że rezerwacja kapsuły była bardzo dobrym pomysłem. Na kilka godzin przed długim lotem miałam swój prywatny, bezpieczny kawałek przestrzeni.
Darmowy przejazd od Booking
Rezerwując noclegi na Booking, otrzymałam dwa darmowe przejazdy z lotniska do hotelu. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy i nie bardzo wierzyłam w powodzenie realizacji usługi. A jednak wszystko przebiegło bez zarzutu i bez jakichkolwiek dopłat.
Pierwszy przejazd był z lotniska w Chiang Mai do pensjonatu. Przed halą przylotów czekała pani z kartką z moim nazwiskiem i zaprowadziła do czekającego na mnie samochodu. Kierowca znał adres pensjonatu, ponieważ usługa pojawiła się przy jego rezerwacji. Odległość to tylko 4 km.
Drugi przejazd odbył się z lotniska Bangkok-Don Muang (to drugie, mniejsze lotnisko w Bangkoku) do hotelu. W tym przypadku otrzymałam dzień wcześniej wiadomość aby po wylądowaniu udać się do wyjścia nr 11. Tam będzie ktoś czekał. I rzeczywiście przy wskazanym wyjściu były tablice z wieloma nazwiskami. Odnalazłam swoje, a czuwająca nad wszystkim pani zaprowadziła mnie do taksówki. Tutaj pokonana trasa miała długość blisko 30 km.
Proszę Państwa tu wchodzimy na bosaka
Weszłam do buddyjskiej świątyni na bosaka. Zwykle zakładam skarpety, ale zapomniałam zabrać z pokoju. Z tego dosyć dużego budynku nieopatrznie wyszłam drugim wyjściem, prosto na rozgrzaną słońcem, parzącą posadzkę. Więc z „gracją” w podskokach i na paluszkach musiałam pobiec na drugi koniec budowli i odnaleźć moje buty.
W Tajlandii do wielu miejsc wchodzimy bez obuwia, na bosaka lub w skarpetach. Na pewno do każdej świątyni. W Muzeum Narodowym do zabytkowej drewnianej rezydencji, oraz do innych drewnianych budynków, które zwiedzałam wcześniej. Do salonów masażu, manufaktury jedwabiu, czasem do małych prywatnych sklepików. Przed prywatnymi domami Tajów często widywałam obuwie.
W pensjonacie, na drzwiach mojego pokoju widniała tabliczka aby zdjąć buty przed wejściem. Pozostało zastosować się do prośby.
Najwięcej oporów miałam z WC. Przy świątyniach, czasem też w innych miejscach, przed wejściem do ubikacji stały półki z klapkami do wspólnego użytku. Należało zdjąć własne obuwie, założyć klapki i dopiero wejść do łazienki. W tym przypadku nigdy nie zastosowałam się do panujących zwyczajów i wchodziłam we własnym obuwiu. Sama nie wiem, może niesłusznie.
Jedzenie i wpadka kulinarna
Wpadka kulinarna była? Była. Zamówiłam zupę, niby nic nadzwyczajnego. Ale kiedy pani zmierzała w moją stronę z dużą miską, z której wystawał ogromny kawał wieprzowiny z kością, miałam ochotę uciec. Zupa-rosół z jarzynami była smaczna, jednak mięsko prawie w całości wylądowało w drugiej misce przeznaczonej na odpadki.
Tajlandia słynie z pysznego jedzenia i całkowicie się z tym zgadzam. Korzystałam z niedrogich restauracji lub stoisk ulicznych, które oferują pełne dania oraz małe przekąski. Najbardziej znanym jest pad thai przyrządzany na bazie makaronu i warzyw. Dla ochłody świetnie sprawdza się shake z mango. Za najdroższe danie zapłaciłam 220 bat.
W ostateczności można udać się do sklepu 7/11, które są wszędzie. Mają spory wybór makaronów lub ryżu z dodatkami, pierożków i innych mniejszych lub większych dań, które podgrzeją nam na miejscu.
Kokos – wypić czy zjeść
Na stoiskach można spotkać ułożone w stosy orzechy kokosa. Zwykle część z nich przechowuje się w lodówce dla schłodzenia znajdującej się wewnątrz wody kokosowej. Bo orzech kokosowy kupuje się dla zawartej w nim lekko słodkiej, orzeźwiającej wody. To bardzo wartościowy napój, szczególnie w tropikalnym klimacie.
Woda kokosowa (nie mylić z mleczkiem kokosowym) to naturalny izotonik, który szybko nawadnia i uzupełnia mikroelementy. Poziom elektrolitów – potas, sód, magnez – jest niemal identyczny jak w ludzkim osoczu. Ponadto dobrze wpływa na układ krążenia, układ pokarmowy, problemy trawienne i wiele innych.
Kiedy poprosimy o kokosa, sprzedawca tasakiem ścina jego czubek i podaje z rurką umożliwiającą wypicie zawartości. Czasem pożyczą nam łyżkę, którą można nieco wydrapać miąższ. Wodę kokosową można też kupić przelaną do plastikowych kubków, które na stoisku ustawia się w kostkach lodu.
Transport i crazy driver
Crazy driver w tuk-tuku. Wielokrotnie jeździłam tuk-tukiem w Tajlandii i nie tylko, ale nigdy z takim „wariatem”. Pędził slalomem między autami, aż dziw, że się mieścił. Na światłach się nie zatrzymywał, a jeśli już to stał pierwszy, przed skuterami. A że droga trochę nierówna to podskakiwałam niczym piłka na boisku. Aby nie wypaść trzymałam się rurek obiema rękami i zapierałam nogami ściskając przy tym plecak. Gość dostarczył mi nie lada wrażeń.
Metro. W Bangkoku dosyć często korzystałam z metra. Można nim dojechać do wielu interesujących miejsc. Bilety kupuje się na wybrany odcinek, więc ceny też są różne. Zakupu można dokonać w automatach, ale na większych stacjach są również kasy. Ku mojemu zaskoczeniu do kas nie było kolejek lub były krótsze niż do biletomatów, więc wybierałam kasę. Nie rozumem tej fascynacji automatami.
Tramwaj wodny. W Bangkoku na rzece Menam ruch jest jak na wodnej autostradzie. Do przystani co chwilę podpływają łodzie oznaczone kolorowymi flagami. Którą wybrać? Jeśli chcesz popłynąć najtańszą, wybierz tą z pomarańczową flagą. Bilet, który zwykle kupisz na przystani kosztuje 16 bat, bez względu na długość trasy.
Spotkania z tamtejszą fauną
Moją łazienkę w domku nad morzem opanowały mrówki. Takie wielkie, miały co najmniej 1 centymetr długości. Więc w obronie mojego terytorium użyłam preparatu „Mugga” na komary i poszłam na plażę. Po powrocie mrówek nie było. Nie wiem czy to skutek działania preparatu czy ich decyzja. Już nie wróciły.
Z mrówkami miałam więcej spotkań. W górach, gdzie nieopatrznie stanęłam na moment na ich drodze lub otarłam się o oblepioną nimi gałęź. W niebywałej ilości zaczęły po mnie chodzić.
Spotkałam też motyle. Jedne z nich były mistrzami kamuflażu, upodobniły się do jesiennych liści. Tak, tam też niektóre drzewa gubiły pożółknięte liście.
Poza tym wszędzie tam, gdzie było choć kilka drzew, dochodziły odgłosy ptaków, jednak trudno było je dostrzec wśród gęstej zieleni.
Gdzie zrobić pranie?
A co z praniem? Można w umywalce. Tylko że za rogiem jest pralnia, gdzie za kilogram wypranych i wyprasowanych ubrań płacę 70 bat. W tamtym klimacie kilogram ubrań to większość, z których korzystałam na miejscu.
Jak przejść przez ulicę
Muszę przejść przez ulicę na skrzyżowaniu dróg – po dwa pasy w każdym kierunku plus pobocza, którym przeciskają się skutery. Jednak jest dobrze, na skrzyżowaniu działa sygnalizacja świetlna. Ale zaraz, zaraz, brak świateł dla pieszych, są tylko dla pojazdów. Pierwszy cykl świateł przegapiłam, dopiero przy drugim szybko weszłam na jezdnię w momencie kiedy pojazdy jeszcze nie zdążyły ruszyć. Zanim zeszłam z jezdni, już za mną jechały samochody.
Kiedy przyjeżdżamy z uporządkowanej Europy, przejście przez kilkupasmową ulicę może być wyzwaniem. Mimo, że już to kiedyś „przerabiałam”, kilka dni zajęło mi przystosowanie się do tamtejszego ruchu ulicznego. Owszem, czasem są skrzyżowania z sygnalizacją świetlną ale i tak trzeba uważać. Poza tym niektóre sygnalizacje są tylko dla samochodów, brak świateł dla pieszych. A jeśli nie ma żadnych świateł? Zawsze można poćwiczyć przechodząc jezdnię z miejscowymi.
Co dalej
Tym razem podrzucam moje wcześniejsze wpisy dotyczące obserwacji miejsc, w których się znalazłam, sytuacji które zwróciły moją uwagę: Jak jechałam do Chiang Mai i Dzień w wiosce na Peloponezie.
Tajlandia to kraj na wiele wyjazdów, może zainteresują Cię miejsca, które ostatnio odwiedziłam jak np. Chiang Mai.
Inne miejsca które odwiedziłam zobacz na mapie.
Jeśli zechcesz czytać podobne artykuły, proszę zapisz się na mój newsletter. Będzie mi miło, jeśli dołączysz do grona pasjonatów podróży.