Zapraszam na wpis gościnny Kasi, pasjonatki Grecji. Równy rok temu miałyśmy przyjemność wędrować wspólnie po Peloponezie, odkrywać mało znane, a może wogóle nieznane miejsca. W dzisiejszym wpisie będzie o niewielkim fragmencie Peloponezu, o Półwyspie Mani. Oddaję głos Kasi.
Kiedy w roku 2013 po raz pierwszy dotarłam na Peloponez, nie przypuszczałam, że na kolejne lata stanie się on niemal jedynym celem moich wędrówek po Grecji. Upłynęło jednak trochę czasu, zanim po raz pierwszy ujrzałam Półwysep Mani. Dzisiaj na Mani miałam wyruszyć ponownie – a że nie jest to możliwe, jestem tam w marzeniach i wspomnieniach.
Jak piszą niektórzy Peloponez ma kształt liścia morwy, inni – że wygląda jak dłoń. Jeśli przyjrzeć się zdjęciom satelitarnym, bez względu na to, co nam przypomina – jest po prostu piękny. Na zdjęciu widać pasma górskie ciągnące się aż na samo południe – to Tajget z najwyższym szczytem Profitis Ilias wznoszącym się na 2407 m.n.p.m. Południowa część Peloponezu (jak pisze Patrick Fermor w książce „Mani. Wędrówki po Peloponezie”) wygląda na mapie jak świeżo wyrwany zniekształcony ząb, a trzy wystające od południa półwyspy przypominają zjedzone przez próchnicę korzenie.”
Trasę podróży przygotowuję wcześniej, korzystając z doskonałych map greckiego wydawnictwa Anavasi, które kupuję w maleńkim ateńskim sklepiku z wydawnictwami kartograficznymi. Wykorzystuję dobrodziejstwa współczesnej techniki, mapy Google i StreetViev.
Na Mani dotarłam z grupą znajomych po raz pierwszy dopiero w 2017 roku (od tego czasu byłam już tam kilka razy i wczesną wiosną, i latem i jesienią). W planach była jaskinia Dirou, przylądek Matapan, Kardamili – miejscowość gdzie mieszkał autor cytowanej książki. To, co zobaczyłam na miejscu zaparło dech. Mani nie zachwyca każdego, dla mnie jest wyjątkowe w swojej surowości krajobrazu, z pustką, ciszą, wąskimi drogami i Tajgetem wpadającym do morza na przylądku Matapan (inaczej zwanym Tenaro).
Urzekające są maleńkie osady położone nad brzegiem morza, do których prowadzą wijące się, niejednokrotnie stromo, wąskie drogi.
Ulubioną osadą jest Porto Kagio – jak mówi mój wnuk – to tam, gdzie droga się kończy. Na parking prowadzi wąska szutrowa droga – jej ostatni fragment prowadzi pomiędzy murkami tawern a stolikami ustawionymi wprost na plaży.
Podróżując przez Mani podziwiałam wiele kapliczek, kościółków zachowanych jeszcze z czasów Bizancjum. Niektóre z nich stoją przy głównej drodze, inne położone są w wioskach na uboczu, a jeszcze inne na urwistych zboczach nad samym morzem. W odnajdywaniu tych perełek niezwykle pomocne okazały się wspomniane mapy (skala np. 1:20000) gdzie zabytki te oznaczone są w odpowiedni sposób. Niektóre z nich zastawałam zamknięte. Te, do których można było wejść ukazywały zachowane freski, ornamenty. Czasami zdarzało się, że ktoś z wioski, widząc zainteresowanie, przychodził z kluczem, otwierał kościół, coś opowiedział.
Mani to takie miejsce, gdzie warto zjechać z wytyczonej trasy, powiedzieć sobie: „ciekawe dokąd zaprowadzi nas droga” – i na pewno odkryje się coś interesującego. Mani to inna rzeczywistość, żeby jej doświadczyć warto zostawić plany zwiedzania przygotowane przed podróżą, zegarek – i chłonąć.
.